Cassandrę poznajemy w niezwykle tragicznych okolicznościach - jest ona świadkiem egzekucji swojego ojca sławnego pirata dżentelmena Nathaniela Wylde'a. Po jego śmierci namawia ona towarzyszy ojca do porwania jego statku i wyrusza z nimi w rejs na Karaiby. Tam poznaje przystojnego kapitana Stuarta Marstona, który oczarowany młodą kobietą za wszelką cenę postanawia ją zdobyć i pojąć za żonę. Dopiero po ślubie dowiadują się, że łączy ich znacznie więcej niż początkowo uważali. Marston po tym jak jego starszy brat zginął z reki Wylde'a ruszył w zakończony sukcesem pościg za piratem i to własnie on doprowadził ojca Cassandry przed oblicze sądu.
Pomysł niezwykle ciekawy. Wydawałoby się że taki suspens musi gwarantować niezwykłe emocje przy czytaniu tego romansu. Niestety muszę przyznać, że Helen Dickson tworząc tą niezwykłą historię zmarnowała potencjał w niej tkwiący. Wydarzenia opisane są wyjątkowo drętwo, nie porywają czytelnika. Emocje bohaterów, nie wzbudzają empatii, a zmieniają się bez większego uzasadnienia z każdym kolejnym akapitem. Czasem trudno połapać się czy bohaterowie się kochają w sobie, czy czują do siebie pogardę, czy się nienawidzą , czy może jednak czują głęboki żal i smutek. Właściwie według autorki czują to wszystko jednocześnie. Cassandra przedstawiona jest jako piękna, dziewiczo niewinna, godna pożądania, odważna, harda, zapłakana, to znów manipulująca innymi, czasem służalczo posłuszna swoim opiekunom - jednym słowem mało wiarygodna. Stuart nie wiele lepiej się prezentuje.
A najgorszy w tym wszystkim jest styl Pani Dickson. Czasem czułam się jakbym czytała sztywne sprawozdanie z wydarzeń rozgrywających się, a nie porywający romans. Dialogi też pozostawały wiele do życzenia. Nie wymagam stylizowania języka na XVII wiek, ale odzywki z dwudziestowiecznego gimnazjum nie przystojną szlachetnie urodzonym Anglikom.
Jak dla mnie strata czasu i wielkie rozczarowanie, całkiem nieźle rozpoczętą historią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz