niedziela, 19 kwietnia 2015

"Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte


"Wichrowe Wzgórza" czytałam już raz, przed laty. Niestety nie pamiętałam zbyt dobrze fabuły opowieści. Z tego pierwszego razu pozostało mi jedynie wspomnienie atmosfery panującej w książce,  która pochłonęła mnie zupełnie, a także tego, iż w trakcie jej czytania, oraz przez kolejny tydzień płakałam bez powodu, czułam się nieszczęśliwa i bezradna.


Wydawnictwo MG pokusiło się na wydanie tej książki w nowym przekładzie, trochę odbiegającym od tego tradycyjnego. Zmiany, zauważalne na pierwszy rzut oka, to przede wszystkim nazwy posiadłości, w których toczy się akcja historii. Tym razem pozostały one w oryginalnym angielskim brzmieniu. Zabieg ten, obszernie uzasadniony we wstępie przez panią tłumacz, jak dla mnie nie był szczęśliwy. Tłumaczenie poprzednie, które chociaż może nie było zbyt dokładne, miało swoją magię, podczas gdy angielskojęzyczne neologizmy dla polskiego czytelnika brzmią obco i niezrozumiale.

Historia opisana w powieści rozgrywa się na wzgórzach porośniętych wrzosem, który rozwiewa nigdy nie ustający wiatr. W jednej z rezydencji położonej opodal miejscowości Grimmerton, mieszka rodzina, której życie pewnego dnia zostaje skierowany na całkiem inne tory, pojawieniem się nowego domownika - Heathcliffa - znajdy przygarniętego przez ojca. Swoją obecnością wprowadza on niezgodę pomiędzy rodzeństwo Catherine i Hindleya, a także pomiędzy tego ostatniego a głowę rodziny. W sercu Catherine, po latach dziecięcych wspólnych zabaw, rodzi się gorące uczucie i przywiązanie do tego przybłędy. Duma skłania ją jednak, do przyjęcia oświadczyn sąsiada - Edgara Lintona. Heathcliff znika wtedy dotknięta postępowaniem ukochanej, ale wraca na Wichrowe Wzgórza po kilku latach z majątkiem, determinacją i planem zemsty, którą będzie realizował bez cienia skruchy i litości.

"Wichrowe Wzgórza" to historia miłości. Ale pierwszoplanową rolę nie odgrywa tutaj miłość między kobietą a mężczyzną, lecz miłość własna. Każdy z bohaterów kocha najpierw siebie,  a następnie dopiero drugiego człowieka. I chociaż postępowanie Heathcliffa można by usprawiedliwiać jego złamanym sercem i cierpieniem spowodowanym odrzuceniem przez Catherine, to jednak nie miłość do ukochanej daje mu chęć do życia, a jedynie pragnienie odpłacenia krzywd mu zadanych. Bohaterowie szczerze mówiąc nie wzbudzają mojej sympatii, są przesiąknięci mrokiem, który panuje w ich sercach, w ich domach, a także nad całymi wrzosowiskami. Ciągłe napięcie płynące ze stron książki czasem męczy emocjonalnie czytelnika. Ani na chwile nie pozwala mu odetchnąć pełną piersią. Sprawia  ciągłe wrażenie, iż całe zło tej historii jeszcze się nie wypełniło.

Emily Bronte genialnie potrafiła opisać tą mroczną historię. Nie pozwalając nam przejść obojętnie obok niej. Barwna narracja prowadzona przez gospodynię - Panią Ellen Dean, snuta w opowieści do pana Lokwooda w zimowe wieczory, przy ogniu kominka, wspaniale przenosi nas do angielskiego dziewiętnastowiecznego dworku. Emocje bohaterów są tak żywe, iż przejmują kontrolę nad czytelnikiem. Wraz z nimi miotamy się w bezradności. Mocno przeżywamy nieszczęście, które dotknęło każdego z nich bez wyjątku.

I choć nie jest to typowy lekki romans, jakie zazwyczaj opisuję na tym blogu, gorąco polecam. Jest to literatura wzbudzająca wiele emocji. Jest to opowieść o miłości, bez tradycyjnego happy endu co prawda, ale nie zapominajmy, że i takie w życiu się zdarzają. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...