No dobra! Moje trzecie podejście do napisania recenzji tej książki. O dziwo, całkiem mi się ona podobała i zupełnie nie rozumiem dlaczego tak trudno mi wyskrobać kilka sensownych zdań na jej temat. Nie przedłużając już tego wstępu zupełnie nie na temat, przechodzę do meritum.
Lekturę rozpoczynamy w Nowym Jorku, poznając Joey - trzydziestosiedmioletnią, zdolną, pracowitą panią architekt, samotną, trochę nieszczęśliwą. Gdzie więc są angielskie damy? Na nie trzeba będzie poczekać około 90 stron.
Joey po latach bycia niedocenianą w pracy, wreszcie otrzymuje swoją wielką szansę. Ma nadzorować renowację posiadłości na angielskiej prowincji, w którym pomieszkiwał J.M. Barrie - autor słynnej książki "Piotruś Pan i Wendy". (Może kojarzycie film o nim - "Marzyciel", ze wspaniałą rolą Johnnego Deepa. A korzystając już z tego, że wspominam coś nawiasem, podzielę się jeszcze z wami tym, że "Klub kąpielowy..." zainspirował mnie do zakupu "Piotrusia Pana i Wendy". Tak samo chyba jak większość społeczeństw,a kojarzę tego bohatera z jego Disnejowską wersją, bardzo więc zapragnęłam poznać oryginał). Swoją podróż do Anglii Joey zaczyna od odwiedzin w domu swojej przyjaciółki z dzieciństwa, która swoje życie ułożyła w zupełnie odmienny sposób niż pani architekt. Czy uda im się ożywić relacje, które przez lata rozłąki coraz bardziej się ochładzały? Pomocna okaże się, o dziwo teściowa przyjaciółki, zresztą sami zobaczycie jaki ten świat jest mały.
W Stanwey, najbliższym współpracownikiem Joey zostaje zarządca dworu Ian (notabene Szkot, do których od "Outlandera" mam olbrzymią słabość). Jest on wdowcem, samotnie wychowującym nastoletnią córkę, który nie może pogodzić się ze śmiercią żony. Nie jest jednak przychylnie nastawiony zarówno do Joey, jak i do zmian, jakie mają wkrótce nastąpić w posiadłości.
Kto więc wyciągnie do Joey przyjazną dłoń? W tym momencie pojawiają się właśnie angielskie damy. I nie dajcie się zmylić okładce. Damy te, to dziarskie siedemdziesięciolatki, których ulubionym zajęciem są kąpiele w styczniowe popołudnia, w lodowacie zimnej wodzie ustronnego stawu. Ich swoista filozofia życia, ich radość, która nie dała się złamać pomimo licznych przeciwności losu, ich przyjaźń, która trwa nieustannie od kilkudziesięciu lat, zmusza Joey do zrewidowania swoich priorytetów i zastanowienia się nad dalszym swoim życiem.
Nie jest to książka głęboka jak Rów Mariański, i nie takie są jej aspiracje. Te wszystkie prawdy o życiu, które w sobie zawiera są dość prozaiczne, ale czasem to co najbardziej oczywiste najtrudniej dostrzec. Wszystko to, co związane jest z tytułowym Klubem Kąpielowym sprawia że cała historia staje się niebanalna, a zatem warta przeczytania. Ja bardzo przyjemnie spędziłam czas przy tej lekturze, dlatego też z czystym sumieniem polecam.
Uff! Dotarłam do końca, nie bez boleści. Jeszcze tylko w ostatnim zdaniu wspomnę, że autorka pisała książkę przez 5 lat, a ja tą recenzję przez 3 dni - jesteśmy pod tym względem siebie warte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz