Nie jest to książka łatwa, lekka i przyjemna, choć własnie w taki sposób jest napisana. Czytając ją czułam się jakbym jadła pysznego ptysia z puszystym kremem, którego słodki smak zostawał ze mną na jeszcze bardzo długo, perfidnie współgrając z ciężką bryłą spoczywająca na dnie żołądka.
Historia rozpoczyna się w trakcie pierwszej wojny światowej. Poznajemy kilkunastoletniego Leona, który znudzony nauką w szkole zgłasza się do służby pracy i dostaje posadę telegrafisty na dworcu w miejscowości Saint-Luc-sur-Marne. Poznaje tam Luizę, asystentkę burmistrza, która jeżdżąc swoim skrzypiącym rowerem, informuje rodziny o śmierci ich bliskich na wojennych frontach.
Ich znajomość jest bardzo specyficzna. Na pozór platoniczna, czysta przyjaźń, lecz wokół aż roi się od iskier wskrzeszonych elektryką ich pragnień. W swoich uczuciach są tak bardzo francuscy, że bardziej się już nie da. I gdy wreszcie decydują się wzniecić ogień, wojenna zawierucha zdmuchuje ich, rozdziela i gasi powstałe ognisko. Wydaje się, że na zawsze. Gdy spotkamy ich ponownie Leon będzie miał już rodzinę - żonę, dzieci. Nie będzie już odwrotu ze ścieżki na którą zdecydował się wejść. Czy będzie w stanie zapomnieć o małej Luizie?
Jak już wspominałam książka napisana jest niezwykle lekko. Wydarzenia przebiegają, snują się jak obłoczki na błękitnym niebie. Wprawiając nas w rozleniwiony nastrój, pomimo tego, że na horyzoncie wciąż zbierają się ciemne burzowe chmury. Jednak gdy głębiej zastanowimy się nad losami naszych bohaterów, przytłacza nas smutek i żal. Rozdzieleni przez okrutny los, nie mieli możliwości rozwijać swoich uczuć, pomimo tego w głębi serca pielęgnowali miłość, która wykiełkowała, choć nigdy nie wybujała i nie zakwitła.
Styl autora jest bardzo przyjemny, tak że czujemy się otuleni czytanymi słowami, jednak książka sama w sobie do lekkich nie należy. Wzbudza wiele przemyśleń, wątpliwości jak my zachowalibyśmy w takiej sytuacji. We mnie dodatkowo wzbudza wiele smutku - wszak opisuje wielki dramat trojga niczego niewinnych osób, bagatelizując go w swoisty dla francuskiej literatury sposób.
"Leon i Luiza" to historia miłości, która trwa pomimo wszystko. Na przekór wojnom, czasowi i skrupułom naszych bohaterów. Której nie można powstrzymać, choć właśnie tak należałoby postąpić.
Osobiście nie podoba mi się zakończenie. Ale wiem, że żadne z zakończeń nie byłoby dobre. Cała książka natomiast ma bardzo charakterystyczny klimat, który urzeka już od pierwszych scen. Mój z nią problem był taki, że nie trafiłam na nią we właściwym czasie. Tysiące spraw, kłopoty zawodowe, zmęczenie, nie sprzyjały mi w trakcie czytania. Doceniam ją bardzo, lecz nie była idealną odskocznią od codzienności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz