poniedziałek, 14 grudnia 2015

"Mężczyzna znad jeziora" Stephanie James

Czytałam wiele już książek tej autorki, zarówno te pisane pod pseudonimem Jayne Ann Krentz, jak i romanse historyczne podpisywane jako Amanda Quick. Pierwszy raz, natomiast spotkałam się z jej twórczością wydawaną jako Stephanie James  i jestem ogromnie rozczarowana.

Brenna jest pracownikiem naukowym na katedrze filozofii amerykańskiego koledżu. W jej życiu zawodowym niezbyt dobrze się układa, wyjeżdża więc na wakacje nad jezioro Tahoe, żeby w samotności przemyśleć sobie kilka spraw. Jednak ta samotność nie będzie jej pisana. Tuż po przyjeździe, myląc domki letniskowe, wchodzi przez okno do pokoju obcego mężczyzny, który obróci jej życie do góry nogami.

Początek wydawałby się nie taki zły, ale czym dalej tym gorzej. Nagle wszyscy postanawiają, nie wiadomo dlaczego, odwiedzać Brennę: jej kolega po fachu, z którym wiąże ona swoja przyszłość, jej brat, który postanawia rzucić studia. Nie wiadomo też dlaczego wszyscy nie załatwili z nią spraw trzy dni wcześniej, przed jej wyjazdem, tylko przyjeżdżają wiele kilometrów, aby pokazać się na pięć stron książki i wyjechać. 

Ale to wcale nie jest najgorsze w tej książce. Najgorszy jest Ryder - czyli tytułowy mężczyzna znad jeziora. Od samego początku, gdy dziewczyna wpada do jego pokoju w nocy, zachowuje się dziwacznie. Najpierw mierzy do niej z łuku, następnego dnia całuje ją ni w pięć, ni w dziewięć. A gdy wreszcie udaje mu się zaciągnąć dziewczynę do łóżka, oświadcza jej, że od teraz jest jego i już nigdy mu nie ucieknie. Jest to pierwszy bohater romansów, który nie wywołał u mnie ani cienia zainteresowania. Ja na miejscu Brenny uciekłabym daleko od niego i doniosła policji, że prześladuje mnie psychopata. Aż do tej pory mam nieprzyjemne ciarki na wspomnienie czytanych z nim scen.

Do tego muszę dodać, że fabuła około romansowa jest idiotycznie skonstruowana. Dwa bardzo wielkie życiowe problemy dziewczyny są potwornie sztucznie opisane, a ich rozwiązywanie przy moralnym wsparciu supersamca z łukiem mało przekonywujące. 

Zawiodłam się ogromnie. Zwłaszcza, że autorkę znam i dostarczała nie raz mi wiele przyjemności z lekkiej, sympatycznej lektury, idealnej na przykład na podróż. Tym razem dostarczyła mi irytacji, niesmaku i zbulwersowania.

2 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tym pseudonimie. Zawsze coś nowego :) Wolę ją w odcieniach romansów historycznych :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...