Książka, o której pisze się książki. Książka, która jest swoistego rodzaju zjawiskiem socjologicznym. Wywołuje zachwyt milionów kobiet. Wywołuje też burzliwe dyskusje u krytyków. Nic więc dziwnego, że rozpoczynając jej lekturę podeszłam do niej z niezwykłą rezerwą i analitycznym spojrzeniem.
Treść "Pięćdziesięciu twarzy Greya" zna chyba każdy zainteresowany tematem literatury współczesnej. Anastasia studenta ostatniego roku, w zastępstwie koleżanki przeprowadza wywiad z młodym, niezwykle przystojnym i szalenie bogatym biznesmenem - Christianem Greyem. Wzajemne przyciąganie miedzy nimi jest widoczne już od pierwszych chwil. W tej sytuacji trudno odnaleźć się dziewczynie, której wiara w swoje możliwości i swoją atrakcyjność jest mocno wycofana. Stosunkowo szybko okazuje się, iż dla Christiana uległość jaką prezentuje sobą Anastasia, jest wyjątkowo pożądaną cechą.
Gorąco zaczyna się robić, gdy biznesmen proponuje jej związek opierający się na stosunkach BDSM, a dziewczyna zauroczono nim, pozwala mu wprowadzać się, w to odbiegające od normalności, życie seksualne.
Czytając książkę szukałam odpowiedzi dlaczego jest ona tak bardzo poczytna? Znalazłam całkiem sporo argumentów pozwalających zrozumieć mi jej fenomen. Po pierwsze napisana jest bardzo dosłownie. Brak w niej rozbudowanych epitetów, parafraz, porównań i wszystkiego tego, co często spowalnia akcję. Zdania są wyjątkowo proste i krótkie. Czytając miałam wrażenie, że autorka z każdego z moich pięciokrotnie złożonych zdań, byłaby w stanie zrobić na co najmniej dziesięć prostszych i znacznie bardziej zrozumiałych dla czytelników. Dzięki temu target czytelniczy rozszerza się do prawie każdego, nie tylko osób wykształconych i oczytanych.
Po drugie wątek erotyczny. Jest on bardzo rozbudowany. Bohaterowie wykorzystują różne techniki i akcesoria. Powszechnie wiadomo, że sex zawsze się dobrze sprzedaje. A gdy jest to sex dla czytelniczek innowacyjny i pobudzający wyobraźnie, a w dodatku zapewniający bohaterce wiele przyjemności, sukces jest murowany.
Po trzecie kontrowersja. Mało kto jest w stanie, ze stoickim spokojem przyjąć wszystkie atrakcje, których zapewnia Czerwony Pokój Bólu. Wiązanie, klapsy, pejcze to jest coś, przed czym intuicyjnie się wzbraniamy i zadajemy sobie pytanie, dlaczego Anastasia się na to godziła. Chociaż, szczerze mówiąc ten aspekt wydaje mi się być przez autorkę bardzo "hollywoodzko" potraktowany. Nie tak dawno, na podobny problem natknęłam się w książce "Śmiertelna klątwa" z cyklu "Bractwo Czarnego Sztyletu" , gdzie bohater także jest niewolnikiem stosunków BDSM, ale tam, jego życie seksualne przedstawione jest jako coś mrocznego i wstydliwego, a nie wspaniały świat nowych doznań, do których z uśmiechem na ustach zaprasza nas Pan Grey.
No i po czwarte, sam główny bohater. Przystojny, bogaty, czarujący, charyzmatyczny i wyjątkowo niebezpieczny - dokładnie taki o jakim marzy większość kobiet. Spotyka on przeciętną dziewczynę, niepewną, otoczoną ludźmi o wiele bardziej wartościowymi niż ona (czyli taką, jak widzi siebie większość kobiet). I za wszelką cenę chce ją zdobyć. A co dziwniejsze, zmienia się dla niej. Z każdym kolejnym spotkaniem, robi dla niej kolejne wyjątki od swoich niezachwianych dotąd zasad. Czegóż więcej może pragnąć kobieta?
Wszystko to sprawiło, iż z przyjemnością sięgnęłam po drugi tom. I z niecierpliwością też czekałam na oglądnięcie filmu.
Niestety przeniesienie książki na duży ekran nie powiodło się najlepiej. Bardzo mnie dziwi sukces kasowy tego dzieła. Wszystko to, co sprawiało, że książka jest warta przeczytania, w filmie musiało zostać pominięte. Wątek erotyczny musiał zostać złagodzony, aby film został dopuszczony do dystrybucji. Wątek kontrowersyjny jest obecny, ale brak w nim jakiegokolwiek uzasadnienia i celowości, których jednak w książce można się dopatrzyć. Jamie Dornan, grający Christiana to na prawdę nie mój ulubiony typ urody męskiej. Dakota Johnsosn odtwórczyni roli Anastasi natomiast według mnie pasuje idealnie. Całościowy efekt to nudny film z kilkoma scenami, erotycznymi które muszą się głęboko schować przed swoimi książkowymi pierwowzorami.
Podsumowując, jeśli ktoś jest zainteresowany "Pięćdziesięcioma twarzami Greya" polecam książkę. Film to strata czasu. Na koniec jeszcze ostrzegam osoby łatwo się irytujące przed "wewnętrzną boginią", błyskotliwy początkowo zwrot, autorka nadużywa doprowadzając przewrażliwionego czytelnika do białej gorączki powtórzeniami co dwie strony.
Zupełnie nie rozumiem fenomenu tej książki.... Ciężko było mi przejść przez pierwsze 20 stron, potem się poddałam :)
OdpowiedzUsuńW połowie się rozkręciła :) Ale druga część zaczęła trochę nudzić, po trzeciej nie spodziewam się niczego dobrego.
Usuń