Główny motyw tej książki to, to co ja lubię najbardziej. Dwoje obcych sobie ludzi odciętych od świata, muszących sprostać przeciwnością natury, budujących od podstaw zaufanie między sobą. O czymś podobnym pisałam już w recenzji książki "Skazani na siebie" Sandry Brown. I chociaż obie książki są do siebie bardzo podobne, w przypadku powieści Charlotte Hughes nie jest wcale tak dobrze, jak u poprzedniczki.
Natalie podróżując samochodem w trakcie śnieżycy, wpada do rowu i nie bacząc na warunki pogodowe, wyrusza o własnych nogach na poszukiwanie pomocy. U kresu sił, wychłodzoną do granic odmrożenia, znajduję ją Nick, który udzieli jej schronienia na kilka najbliższych dni. Jak się możecie domyślać, takie warunki to jak iskra zapłonu dla płomiennego romansu. Czyli dokładnie tak jak mieliśmy u Brown.
Bohaterowie obu tych romansów też są stosunkowo do siebie podobni. Mężczyźni są męscy, surowi, zatwardziali samotnicy, nawet obydwaj są weteranami tej samej wojny (mam tu na myśli wojnę w Wietnamie). Kobiety są bogate, zadbane, z apodyktycznymi ojcami. Nie wiem która książka powstała jako pierwsza, ale ta druga momentami wydaje się być jej wierną kopią. Sandra Brown jednak znacznie lepiej dopracowała swój pomysł, tymczasem "Tygrysica" jawi nam się jako jedynie średni Harlequin.
U Hughes wszystko toczy się szybko i sprawnie. Wcale nie ma nudy, ale wydarzeń też nie ma jakoś bardzo dużo - dlatego romans jest tylko cieniutką książeczką. Autorka nie powala też stylem. Nie ma co prawda tragedii, ale zachwycić się nie da rady.
W efekcie mamy historyjkę dobrą do pociągu, jako czytadło dla zabicia czasu. I strasznie tandetną okładkę - ale to już nie wina autorki.
Fakt, okładka jest bardzo kiczowata, ale fabuła dość ciekawa. Kto wie, może znajdę kiedyś tę książkę w bibliotece? Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńwww.majuskula.blogspot.com