Nie lubię krytykować książek. Zwłaszcza tych polskich autorek. Na myśl, że mogłabym kogoś zranić swoimi krytycznymi słowami zawsze dwa razy zastanowię się jak oddać swoje odczucia. Zwłaszcza, że nie uważam się za eksperta w dziedzinie literatury. Nie mam stosownego wykształcenia, ani doświadczenia zawodowego. Jestem po prostu pasjonatem czytelnictwa, więc to co uznam za złe czy dobre, wcale obiektywnie takie nie musi być.
Dlaczego taki wstęp? Gdyż książka Pani Karpińskiej bardzo nie trafiła w mój gust. Nie będę tu szafować wyrokami, postaram się jedynie napisać dlaczego ja nie zostałam kupiona przez tę historię.
Edyta i Urszula- matka i córka. Śledzimy ich historię od chwili śmierci Marka - męża Urszuli, ojca Edyty. Dowiadujemy się o ich problemach w związku z prowadzeniem pensjonatu w Krynicy Morskiej, czytamy o marzeniach Edyty aby wyjechać do Hiszpanii, poznajemy nowych mężczyzn w życiu obu Pań. W książce nie można narzekać na nudę - wiele się dzieje, dużo wydarzeń, moc emocji, do samego końca autorka trzyma nas w niepewności co do dalszych losów Edyty i Urszuli. Myślę więc że ta historia może znaleźć fanki.
Ja jednak do nich się nie zaliczam. Już na samym początku autorka zrzuciła mi bombę w postaci pogrzebu (pisałam już wcześniej, że za tym nie przepadam, przy okazji recenzji "Zatoki latarni"). A potem było coraz gorzej - kolejny pogrzeb, rezygnacja z marzeń, nieletnia ciąża, wypadki samochodowe - czyli natłok negatywnych wydarzeń mający sprawić że wraz z bohaterkami będziemy roztkliwiać się nad niesprawiedliwością życia.
Bohaterki powieści też nie były dla mnie ujmujące. Edyta momentami zachowywała się jak rozkapryszona smarkula, a wszelkie rady udzielane jej przez bliskich traktowała jak zbrodnię na swojej niezależności. Jedyną postacią, która wywołała u mnie cieplejsze uczucia była Iga - nastolatka w ciąży.
Co mogę napisać dobrego o tej książce, oprócz braku nudy oczywiście? Ciekawym był dla mnie epizod rozgrywający się w Hiszpanii - opisy krajobrazów, fiesty do białego rana i wspaniałej osobowości hiszpańskich mężczyzn. Ale decyzję czy sięgnąć po "Przekonaj mnie, że to ty" zostawiam wam. Do niczego nie namawiam, od niczego nie odstraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz