Nie jest wcale łatwo trafić na fajną książkę rozgrywającą się w bożonarodzeniowej atmosferze. Zwłaszcza, gdy chodzi o historie z gatunku szeroko pojętego romansu. Często okazują one się być ckliwe, zbyt rzewne, przejaskrawione.
Jeśli chodzi o "Najcenniejszy prezent" to niestety, ale ten harlequin okazał się po prostu kiepski. Shannon prowadzi dom handlowy w niewielkiej miejscowości. Mieszka sama - mąż zostawił ją z powodu jej bezpłodności. Głęboko przezywa każde spotkanie z dziećmi, gdyż w pełni uświadamia sobie wtedy to, czego nigdy nie będzie mogła mieć.
Pewnego wieczoru w jej progu staje Rory - potencjalny kupiec na jej przedsiębiorstwo, który przyjechał zbadać kondycję finansową firmy. Gwałtowne śnieżyce zasypały drogi i nie jest on w stanie dotrzeć do hotelu. A co najgorsze, nie jest sam - towarzyszy mu jego sześcioletnia córka, która nie cierpi Świąt Bożego Narodzenia.
Zapewne już się domyślacie jak to się dalej potoczy. Wszyscy troje będą spędzać miło razem czas - dekorować dom, piec ciasteczka, zjeżdżać na sankach, aż do wielkiego finału i szczęśliwego zakończenia.
Wydawałoby się, że będzie to całkiem przyjemna historia, ale niestety nie wyszło najlepiej. Czy to wina autorki, czy tłumacza - narracja jest trochę sztywna, pomimo tego, że bohaterami powinny targać gorące emocje, nie potrafimy z nimi współodczuwać.
Wszystko jest niedopracowane i nie wzbudzające gorących emocji.
Książkę przeczytałam, opisałam i już w zasadzie zaczęłam zapominać.
Kurcze, a w sumie pomysł na romans nie był najgorszy. Szkoda, że wykonanie fatalne :(
OdpowiedzUsuń