Sarah Dessen to autorka znam mi już całkiem nieźle. Gdy sięgam po jedną z jej książek, mniej więcej wiem czego mogę się spodziewać: historii niby tak zwyczajnej, że aż banalnej, ale napisanej w sposób tak ciepły i naturalny, że książka czyta się w zasadzie sama, a po jej zakończeniu pozostaje smutek i pytanie dlaczego już się skończyło?
Tym razem bohaterką jest siedemnastoletnia Louna. Właśnie ukończyła liceum. Pracuje w firmie swojej matki, zajmującej się organizacją wesel. Aby ulżyć dziewczynie, w te wakacje matka zatrudnia do pomocy Ambrose'a - lekkoducha i bawidamka, który na świat patrzy przez różowe okulary.
W trakcie lektury poznajemy dwie historie miłosne Louny: co do pierwszej, to od samego początku wiemy, że zakończy się tragicznie. W retrospekcjach dziewczyna wspomina chłopaka, którego poznała na jednym z wesel i który został zastrzelony w trakcie incydentu w jego szkole. Druga historia to już czas teraźniejszy. Louna stara się dać sobie drugą szansę i namówiona przez Ambrose'a na zakład, musi przynajmniej dwa razy w ciągu tygodnia umówić się na randkę z innym chłopakiem.
Tak jak pierwsza historia, to opowieść rodem z bajki, która nie miała prawa się wydarzyć w prawdziwym życiu, tak druga jest całkiem zwyczajna - naszpikowana prozaicznymi wydarzeniami, wolno rozgrywająca się, spowalniana obawami nastolatki, która już raz przeżyła miłość bez happy endu. I choć prawie do samego końca nie jesteśmy pewni, czy autorka połączy wreszcie swoich bohaterów, kibicujemy im z całego serca. Pomimo ich wad i niedociągnięć dają się polubić, a nawet pokochać.
"Raz na zawsze", oraz "Teraz albo nigdy" to moje ulubione książki Dessen. Polecam obie bardzo serdecznie
Lubię takie książki - zwyczajne, przyjemnie naturalne :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Masz rację, te trzy epitety bardzo pasują do książek Dessen. Pozdrawiam
Usuń